wtorek, 19 lipca 2016

znajduję kota - ona odmienia moje życie a ja jej (publikacja 25.10.16r)

" Nie wiesz co robić - rób dobro. " 
Wszyscy, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, liczymy na to, że zdarzy się coś niemożliwego.
Dzień jak co dzień. Niby zwykły dzień ,a zmieni moje życie o 180 stopni. 
Od tego właśnie momentu zmieni się moje życie. W zależności od mojej decyzji.. Mojego Wyboru. Spróbować, czy poddać się na starcie ? Co zrobię ? Co zamierzam zrobić ? 
Nie wiem dlaczego, ale decyduje się nie poddać. 
Ale sądzę, że to już los zdecydował wcześniej przede mną, a ja tak naprawdę, nie miałam wyboru.
Bo i tak nie postąpiłabym inaczej. Nie mogłabym. 
Ten wpis miałam dać właśnie tego dnia, bo właśnie w tym momencie zmieniło się moje życie. 
Ale odkładanie sprawiło ,że wstawiam go trzy miesiące później, a mianowicie dziś 25 października. 
Ale postanowiłam opublikować to właśnie w ten dla mnie cenny dzień. 
Tak więc cofnijmy się, do 19 lipca 2016 roku..  
Szłam z mamą na rowery, dzień jak co dzień, nic nowego, to samo, tylko ,że wakacje. 
Rano przemknęło mi coś przez myśl, fajnie by było coś znaleźć, jakiegoś zwierzaka czy coś. 
Niby nic nie znacząca myśl, ale jednak, zaświtała przez kilka ulotnych chwil. Minęła. 
A teraz powoli zbliżał się wieczór i jak zwykle szłyśmy na rowery. Wsiadam, odpycham się od ziemi, i powoli mknę przed siebie, gdy nagle, przez zwykły przypadek, coś kazało mi spojrzeć na prawo.. Patrze, biała plama, przejechałam kawałek.. jakaś magiczna siła kazała mi się zatrzymać, kazała mi wrócić. Rower z hukiem ląduje na ziemi, moja mama się zatrzymuje, a ja podbiegam do ciemnozielonych krzaków i widzę zwierzaka. Dostrzegłam kota, wyglądał jak nieżywy, był mały i prawie cały biały, w niektórych miejscach miał czarne łaty. Podnoszę go i w tym momencie on otwiera swoje piękne wielkie nieziemsko brązowe oczy i patrzy na mnie. A ja się waham.
Zamyka oczy. A ja się waham. Przecież widzę ,że go to boli. Źle się czuje. 
A odkładam go, słucham mamy, ale tylko przez chwilę.
Jednak serce nakazuje mi inaczej, staję się nieposłuszna.
Biorę go z ziemi i biegnę z powrotem na działkę, i wszyscy w tym momencie stają się na mnie źli.
Za to co zrobiłam. A ja ? Ja czuję się dumna. Szczęśliwa i nieposłuszna.
Ale w końcu czuję się jak człowiek. Dumna ,że jestem w stanie pomóc.
Raz na jakiś czas, zdarza się, czasem przez zwykły przypadek, że jesteśmy w stanie odmienić los. 
Jeśli tylko się na to odważymy.
Trzy miesiące temu. 
Leżała w krzakach, (wyglądała na rzuconą w te krzaki) i ciężko oddychała, wyglądała strasznie,
postanowiłam się uprzeć i ją zabrałam, pojechaliśmy do weterynarza. Kolejka była ogromna, a czasu wydawało się coraz mniej. Nagły przypadek, na szczęście ludzie pozwolili nam wejść. Okazało się ,że prawdopodobnie pogryzł ją pies, ale niezaprzeczalne jest też to, że maczał w tym ręce i człowiek. Dowiedzieliśmy się ,że jest to stosunkowo młoda kotka, weterynarz ocenił ją na jakieś trzy miesiące, a przy okazji nie dawał jej szans na przeżycie, a wręcz zaproponował, aby ją uśpić. Moja odpowiedź oczywiście nie. Ja postanowiłam jeszcze zaczekać. Wysłano nas na prześwietlenie. Po modlitwach, aby prześwietlenie okazało się w miarę pozytywne dowiedziałam się ,że nie ma przerwanego rdzenia kręgowego i zachowała czucie w nogach. Wróciliśmy na kroplówkę i zastrzyki. Pod koniec wykończona, dowiedziałam się, że ta noc zadecyduje o jej życiu. Co bardzo mnie zmartwiło. Czułam się jak w kiepskim dramacie, o komicznym zakończeniu. Wiecie, ten moment kiedy pytasz "Co gorszego może mnie spotkać?"
A wtedy zaczyna padać deszcz..
Dacie wiarę ? Przeżyła i ma się dobrze. Jedynie ma problemy z załatwianiem się ponieważ trzeba jej pomagać. Ale to nic, nieważne, bardziej obchodzi mnie to że przeżyła. 
W ciągu paru dni, już zaczęła wstawać, bardzo bolało mnie, kiedy widziałam, jak czołgała się tylko na przednich łapkach, nie zdając sobie sprawy, z tego dlaczego nie może podnieść tylnich.
Brała zastrzyki, miała już kroplówki, odkąd ją znalazłam 
codziennie zdarzało się ,że nawet po dwa razy chodziłam z nią do weterynarza. 
Wiem ,że niekiedy zdarzają się cuda, że koty wstają, i po czasie zaczynają normalnie funkcjonować bądź prawie, tylko potrzebny jest czas. Starałam się nie poddawać, choć czasem patrzenie na nią naprawdę mnie bolało ,ale starałam się nie poddawać.
I nie poddałam się z dnia na dzień nauczyłam się być dzielniejszą i odważniejszą dla niej. 
Ponieważ z dnia na dzień, zaczęłam ją mocnej lubić, aż w końcu pokochałam. Taką jaka jest.
Stała się częścią mojego życia, a ja jej. 
Zaakceptowałam to. Po czasie przestałam zauważać niektóre rzeczy. A na dzień dzisiejszy, czyli 25 października 2016 roku ma się dobrze, jest pełna życia, zdrowa, a co najważniejsze żywa i moja. 
A ja jej. :) 
Do tej pory to zdarzenie jest dla mnie abstrakcyjne.
Ja w ogóle nie wierzę, że mi się to zdarzyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał Ci się ten post?
Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz!
(To daje ogromną motywację, a przede wszystkim to fajne uczucie, że ktoś czyta to, co piszesz, i dzieli się się swoją opinią ♥)
Serdecznie dziękuję ♥

*spam oraz obraźliwe komentarze nie będą akceptowane* (ಠ⌣ಠ)
P.s. Nie wiesz co robić rób dobro ♥